Zbieranie jabłek, choć to praca sezonowa, zawsze cieszyło się popularnością, zwłaszcza wśród pracowników zza wschodniej granicy. W tym roku jednak wielu z nich nie pojawiło się w polskich sadach. Pracodawcy biją na alarm, a zbiory są poważnie zagrożone. Czy ktoś mógł przewidzieć taki scenariusz? A może to tylko przejściowy problem?
Jabłka czekają, ale gdzie są pracownicy?
Każdego roku o tej porze, polskie sady tętnią życiem. Gałęzie uginają się pod ciężarem jabłek, a sadownicy liczą na udany sezon. Jednak w 2024 roku sytuacja wygląda inaczej. W sadach brakuje rąk do pracy, a jabłka, zamiast trafiać do koszy, pozostają na drzewach. Pracowici zbieracze mogą zarobić nawet 600 zł dziennie, ale mimo to chętnych brakuje. Co doprowadziło do tak trudnej sytuacji w polskich sadach?
Dlaczego brakuje chętnych do zbiorów?
Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że możliwość zarobienia 600 zł dziennie to atrakcyjna propozycja, zwłaszcza w czasach, gdy wiele osób szuka dodatkowego zarobku. Dlaczego więc brakuje chętnych do pracy w sadach?
Głównym powodem jest zmiana na rynku pracy. Ukraińcy, którzy przez lata stanowili trzon siły roboczej w polskich sadach, coraz częściej wybierają inne kraje lub decydują się na pozostanie w ojczyźnie. Wojna, pandemia, a także niepewność ekonomiczna sprawiły, że przepływy migracyjne uległy znacznym zmianom. Polacy z kolei mają coraz więcej możliwości zatrudnienia w innych sektorach, gdzie warunki pracy są bardziej atrakcyjne i mniej wymagające.
Sadownicy, próbując ratować sytuację, oferują wyższe stawki, lepsze warunki pracy, a nawet zakwaterowanie i wyżywienie. Mimo to praca przy zbiorach jabłek jest trudna i wymaga dużego zaangażowania, co zniechęca wielu potencjalnych pracowników. Choć możliwość zarobienia 600 zł dziennie może być kusząca, dla wielu osób nie jest to już wystarczający powód, by podjąć się tego wyzwania.
Jakie będą konsekwencje?
Brak pracowników to nie tylko problem sadowników, to problem, który dotknie nas wszystkich. Jeśli jabłka nie zostaną zebrane na czas, możemy spodziewać się wyższych cen – zarówno w Polsce, jak i za granicą. Polska jest jednym z największych eksporterów jabłek w Europie, a każdy nieudany sezon to straty, które wpłyną na międzynarodowy rynek. To jednak tylko część problemu.
Wyobraźmy sobie sad pełen dojrzewających jabłek, które nie trafiają do koszy. Praca rolników idzie na marne, a owoce, które mogłyby trafić na nasze stoły, gniją na drzewach lub na ziemi. Dla sadowników to nie tylko cios finansowy, ale również emocjonalny. Każdy nieudany sezon to krok w stronę zamknięcia działalności, co może prowadzić do utraty pracy przez wielu ludzi związanych z branżą rolniczą.
Co dalej? Sadownicy stoją przed trudnym wyborem – inwestować w technologie automatyzujące zbiory, czy może całkowicie zmienić profil produkcji? A my, konsumenci, musimy być przygotowani na wyższe ceny i… być może mniejszy wybór na sklepowych półkach. Jak tu cieszyć się smakiem polskich jabłek, gdy nie ma komu ich zbierać?
Źródło: businessinsider.com.pl